O samokrytycyzmie –
To o tym oceniającym głosie w głowie, który bacznie pilnuje żebyśmy zachowywali się, wyglądali i byli tacy jacy być powinniśmy. O wewnętrznych bitwach na myśli. O tym (jakby) obcym głosie, który nawiedza nas w momentach szczególnie ważnych. O części nas, która jest pewna tego, że wie co jest dla nas dobre i z pewnością nie jest to coś co chcemy zrobić.
Ten zaczepny ton, który stanowi o naszych mentalnych rozterkach, kiedy mamy zadecydować czego chcemy, często zdaje się kojarzyć z czymś/kimś większym od nas samych. Jakby przy każdej podejmowanej decyzji ktoś patrzył na ręce i sprawdzał czy robimy to dobrze. Jak Walter Mitty, w swoich wyobrażeniach malujemy rozwiązania, które dadzą nam to czego potrzebujemy. Tylko dlaczego tak często potrzebujemy ideałów, a wraz z nimi, rzecz jasna, wskazywania błędów i niedociągnięć. Jakby była w tym jakaś ukryta przyjemność.
Doświadczenia w roli nauczyciela dają możliwość rozmowy ze specyficznej pozycji. Pozycji kogoś kto wie, a wręcz musi wiedzieć. Szczególnie z powodu tego drugiego, nie trudno się domyślić, że nie zawsze jest to najwygodniejsze miejsce do siedzenia. Te doświadczenia pozwalają też zwrócić uwagę na pewną niedogodność leżącą w miejscu, z którego mówią studenci, którymi też byli wykładowcy! Oczekiwanie bycia ocenianym, a wręcz potrzeba określenia czy coś jest dobre lub złe, wyrażona nie tylko słowem ale i trzęsącym się głosem czy ręką, dają do zrozumienia jak trudna może być rola ucznia. Zapytane o to czego się spodziewają, wahając się nad zajęciem głosu, potrafią sięgnąć do skojarzeń o zagrożeniu, zdawałoby się znacznie większym niż to realne. To co realne to możliwość kontaktu z drugim człowiekiem, który akurat usiadł w fotelu z wyższym oparciem. Czasami wystarczy aby stanąć w roli autorytetu.
Jakimś autorytetem jest też głos, który każe ruszyć się z kanapy i zrobić coś; lub zrobić coś inaczej, lepiej; bliżej ideału. Ten wewnętrzny głos; tak często postrzegany jako konieczne źródło dyskomfortu w życiu człowieka; z całą swoją uporczywością przekonuje nas, że jest po to by nas przed czymś chronić. Na miejscu wydaje się pytanie: czy jest przed czym?
To wręcz interesujące jak potrafimy mówić do siebie, oczywiście w żartach, których obraźliwa treść, owiana salwą śmiechu, zamienia się w przyjacielską zaczepką. Jakbyśmy bezmyślnie zaufali powiedzeniu Kto się czubi ten się lubi. A co jeśli to lubienie ma swoją cenę? Bo czy wymiana zaczepek przydaje nam godności? Być może, nasze wewnętrzne zadziorne skłonności mają szerszy zakres oddziaływań.
Adam Phillips, w rozprawie Przeciwko samokrytycyzmowi (Against Self-criticism), powołując się na:
słynne rozpoznanie Jacques Lacan’a, że z pewnością musi być coś ironicznego w Chrystusowym nawoływaniu do kochania bliźniego swego jak siebie samego, bo ludzie nienawidzą samych siebie.
stwierdził, że
rzeczywiście, zdaje się jakby, biorąc pod uwagę to jak się wzajemnie traktują, ludzie kochają bliźnich jak siebie samych. To jest, z odpowiednią dozą przemocy i zniewagi.